Od premiery ostatniej części Nowej Trylogii minęło już trochę czasu. Można zatem w końcu na chłodno przyjrzeć się temu filmowi i jego wadom, których tym razem nie dało się łatwo wybronić. Zastanawiałem się, w jakiej formie przedstawić to omówienie, ponieważ sporządzone w trakcie drugiego seansu notatki dawały wiele możliwych opcji. Najoczywistszym pomysłem wydawało się przedstawienie scena po scenie, jednak to byłaby zbyt prosta droga do zwykłego rantowego streszczenia, które samo w sobie nie dało by pola do dyskusji. Dlatego też wybrałem kilka punktów, które szczególnie zapadły mi po seansie “Skywalker. Odrodzenie”

1. KYLO I REY

Na przekór mojej ogólnej opinii o filmie chcę zacząć od wątku, który jako jedyny poprowadzony został dobrze, a przynajmniej który nie został potraktowany powierzchownie. Choć i tak można znaleźć w nim nieścisłości, to w miarę konsekwentnie rozwinięto dwójkę najwyrazistszych postaci tej serii. Kylo Ren z zaślepionej i niepewnej swojej tożsamości postaci stał się kimś świadomy swych błędów, tkwiąc w nich nadal z przekonania, że nie da się już odwrócić losu. Rey z kolei nadal pozbawiona informacji o swym pochodzeniu rozwija zdolności, które częściej zaczynają ją przerażać, a po poznaniu swego dziedzictwa musi wybrać właściwą drogę.

Niestety i ten wątek nie został odpowiednio zakończony, gdyż Rey po pokonaniu Palpatine’a i oparciu się tkwiącej w niej ciemnej strony na samym końcu uznaje się za Skywalkera. Dobry rozwój postaci- od niepewnej swojego pochodzenia dziewczyny do wnuczki Palpatine’a aż do stwierdzenia, że pochodzi się z zupełnie innej linii. Ale to by jeszcze jakoś przeszło, gdyby nie reszta filmu.

2. POWRÓT PALPATINE’A

Pokuszę się o stwierdzenie, że pojawienie się Palpatine’a to najgorszy zwrot akcji od bardzo dawna. Sam fakt, że w poprzednich dwóch częściach nic nie wskazywało na jego powrót, byłby do wybronienia, jednak twórcy już w napisach początkowych z subtelnością młota pneumatycznego wytłumaczyli publice, że będzie on głównym zagrożeniem tego filmu. Co więcej, okazuje się, że nie tylko odpowiadał za wyszkolenie Snoke’a, ale też przez cały czas potajemnie budował ogromną flotę niszczycieli posiadających moc Gwiazdy Śmierci (swoją drogą ciekawe, jak bardzo łatwe okazuje się tworzenie wszelkich Gwiazd Śmierci, Starkillerów i innych tego typu rzeczy w tym uniwersum).

Nie trudno doszukać się tu podobieństw do równie słabo przedstawionej organizacji Spectre z ostatniego filmu o Bondzie. Co więcej, Palpatine okazuje się być dziadkiem Rey- twist na który nikt nie czekał i który w salach kinowych raczej wywołał mieszane reakcje niż zaskoczenie. Głównym grzechem tej zagrywki jest to, że wyraźnie widać jej wymuszenie, aby ulokować jakoś tę kultową postać w ostatniej części nowej trylogii.

3. MCGUFFIN MOVIE

To jest największa wada tej części. Dla nie wtajemniczonych McGuffin to przedmiot napędzający fabułę. W dobrym wydaniu jest on ważnym elementem, do którego dążą postaci, ale jednocześnie nie przesłania innych elementów filmu, jak przykładowo rozwoju i interakcji między postaciami. „Skywalker. Odrodzenie” natomiast jest przykładem filmu, który pomysł na fabułę zastąpił właśnie McGuffinami, za którymi bohaterowie dążą. W skrócie- pierwszym takim przedmiotem jest holocron zawierający informacje o miejscu przebywania Palpatine’a i droga do niego jest kluczowym elementem fabuły. Ale po drodze jest informacja od szpiega, sztylet z inskrypcją po sithowsku, sam C3PO- który nie może przetłumaczyć języka gdyż senat mu zabronił, a wszystko to następuje po sobie po kolei. Ta część jest w sumie samą podróżą od zagadki od zagadki, tyle że przez lwią część filmu brakuje wyraźnego łącznika między nimi. Tak. można uprzeć się, że jest nim planeta Palpatine’a, ale słowo „uprzeć” nie jest tu przypadkowe.

4. TANIE ZAGRYWKI I LICZNE WĄTKI

A propos McGuffinów, „Skywalker. Odrodzenie” cierpi również na nadmiar wątków, które rozpraszają uwagę, nie rozwijają się w żadnym kierunku oraz które sztucznie wydłużają czas. Jest wątek szpiega (za chwilę wrócę do niego), wymuszenia na C3PO przetłumaczenia sithowskiej inskrypcji i gagi o jego wymazanej pamięci, wątek Poe i jego przyjaciółki/miłości/cokolwiek, śmierć Chewbacci i odkrycie że jednak żyje, itp. Poza tym pojawiają się nowe planety, które ukazywane są z taką samą gracją, jak Besson zaprezentował różne rasy w „Valerianie” (tzn. to jest taka planeta, to jest taka planeta, a na tej planecie jest wrak gwiazdy śmierci).

A propos tanich zagrywek, wróćmy do szpiega. W tej części na początku Poe z Finnem odbierają dane uzyskane przez jakiegoś szpiega. Słowo szpieg pada kilka razy, co w zabudowanym wątkami filmie mogło wskazywać, że pewnie jego wątek się też ukaże. I tak było, szpiegiem okazał się Hux. Tak, ten który w „Przebudzeniu mocy” wygłosił mowę godną nazistów, a w „Ostatnim Jedi” można było przypuszczać, że połasi się na zajęcie miejsca Kylo Rena. Nawet wyjawienie jego sekretu nie było dobrze wytłumaczone- po prostu w momencie, gdy część naszych protagonistów miała zostać poddana egzekucji, Hux po prostu zabija szturmowców i mówi- „To ja jestem szpiegiem” (?), a jego motywacją było to, że ma dosyć Kylo (??). Świetna budowa postaci, nie powiem.

5. LICZNIK ROSE

Na koniec coś, co mnie bardzo mocno poirytowało i przy okazji drugiego seansu specjalnie odnotowałem. O postaci Rose fani nie wypowiedzieli się zbyt entuzjastycznie (delikatnie mówiąc), ale jakby nie patrzeć była ona istotną postacią w „Ostatnim Jedi”, potencjalnie budowaną na miłość Finna. Natomiast to, jak potraktowaną ją w „Skywalker. Odrodzenie” było mocno nie sprawiedliwe i prawdopodbnie lepiej by wyszło, gdyby w ogóle ta postać się nie pojawiła i dodano jakąś wymówkę. Rose pojawiła się łącznie może na jakieś półtorej minuty w aż dziewięciu scenach. Może i jest w dowodzeniu, ale jej kwestie to same suche, jednozdaniowe fakty, które zazwyczaj wypowiada jakiś statysta, a z Finnem pojawia się w aż jednej scenie, w której nie pozostało nic z chemii powstałej w „Ostatnim Jedi”. Już lepiej potraktowano Jar Jara.