Po zakończeniu adaptacji “Zmierzchu” i “Greya” powstała pusta przestrzeń, która nie mogła pozostać przez producentów niezauważona. Przestrzeń specyficznego rodzaju adaptacji, które na język ekranu przekładały pokaźne tomidła (ekhm) powieści ciągnących się bez końca, oraz wałkujących ten sam rodzaj dramatu na wszystkie możliwe sposoby razy kilka. Tym razem wybór padł na serię “After” Anny Todd. W przypadku tej adaptacji można zadać dwa proste pytania z jeszcze prostszymi odpowiedziami: “Czy jest to zły film?”- tak; “Czy jest on idealnym materiałem na guilty pleasure?”- jeszcze jak.

Będę szczery, w moim przypadku “After” spełniło wszystkie wymagania, by zostać pełnoprawnym guilty pleasure (innymi słowy- produkt kultury, odnośnie którego jesteśmy świadomi jego niskiego poziomu, ale i tak z jakichś przyczyn nam się podoba). Żeby to jednak lepiej wyjaśnić, najpierw należy wypunktować, co właściwie jest tu nie tak. Przede wszystkim fabuła filmu cierpi na dokładnie tę samą przypadłość, co wspomniane wyżej pierwowzory. Jest pomysł na rozpoczęcie fabuły (z reguły definiujący całość), po którym następuje ciągnący się przez kilka następnych części II akt, zdający się zmierzać do nikąd. Choć w “After” twórcy ograniczyli się do zaledwie dwóch lub trzech zwrotów dramatycznych, to i tak całość zdaje się być tylko przybudówką do ewentualnych kontynuacji.

© Cinelou Films, Offspring Entertainment, Voltage Pictures

Wraz z pojawieniem się napisów końcowych pierwszą myślą jest to, że w sumie “After” jest praktycznie o niczym. Jest to swego rodzaju love story, z którego nie wynika nic ponad “czy będą razem”. Brakuje tu prawdziwej odczuwalnej dramaturgii, której nawet kilka słów ekspozycji wypowiedzianych przez różne postaci nie potrafią nakreślić. Jeżeli zaś chodzi o grę aktorską, to jest to jeden z tych przykładów, kiedy trudno jest ocenić, czy to z aktorami jest coś nie tak, czy z reżyserią. Dosłowonie nie brakuje tu scen, kiedy aktorzy robią rzeczy, jakby nie wiedzieli, co właściwie należy ukazać. Coś, co miało oddać niepewny zaistniałą sytuacją wyraz twarzy bardziej oddaje coś w stylu błagania o pomoc zza kulis itp. Po bliższym spojrzeniu można również odnieść wrażenie, że problem ten nie dotyczył tylko aktorów, ale i reszty ekipy produkcyjnej, co widać choćby po sundtracku.

Dlaczego zatem “After” jest materiałem na guilty pleasure? Po pierwsze, nieporadności produkcyjne potrafią nieraz rozbawić. Choć twórcy celowali raczej w teen dramę, to w sposób niezamierzony wyszło im coś w rodzaju komedii. Poza tym całość ma pewien niewinny charakter, przez co jest dosyć lekka w odbiorze. Przede wszyskim jednak film jest wystarczająco nieszkodliwy, by nie frustrował. Nie jest to co prawda poziom legendarnego “The Room”, do tego jeszcze wiele brakuje, ale mimo to “After”, choć źle wykonany i o niczym, potrafi pozostawić widza zreklasowanego. Idealny materiał dla początkujących miłośników złego kina.

3/10

Tytuł Oryginalny: After

Reżyseria: Jenny Gage

Rok Produkcji: 2019