Abel Lanzac (wł. Antonin Baudry) nie ma bogatej filmografii. “Wilcze echa” są jego reżyserskim debiutem, a jako scenarzysta może pochwalić się jedną pozycją więcej. Nic zatem dziwnego, że pierwsze pytanie, jakie należy zadać po seansie jego pierwszego filmu, brzmi: “gdzie się podziewałeś?”.
Chanteraide (François Civil), przezywany przez wszystkich Skarpetą, odpowiada za analizowanie i interpetowanie dźwięków wychwyconych przez sonary łodzi podwodnej. W czasie nerwowej misji u wybrzeży Syrii wychwycił dźwięk, którego nie potrafił rozpoznać, co mogło skończyć się tragicznie dla całej załogi. Po powrocie podejmuje nie do końca autoryzowane śledztwo, którego wynik może doprowadzić do wojny nuklearnej.

Choć Chanteraide jest budowany jako postać pierwszoplanowa, to w rzeczywistości jest jedynie punktem zaczepienia fabuły. Owszem, odgrywa ważną rolę w rozwoju akcji, ale przez większą część filmu, a zwłaszcza w drugim akcie, jest wyraźnie zepchnięty na dalszy plan. Można byłoby to uznać za wpadkę przy produkcji lub za błąd, gdyby twórcy nie zaoferowali w zamian czegoś ekstra. W tym przypadku jest to przedstawienie gry wojennej toczącej sie wewnątrz łodzi podwodnej i to ona jest tu pierwszoplanową postacią.
Już od pierwszych sekund filmu zostajemy wciągnięci na pole bitwy, które zrealizowano z ogromnym rozmachem i rzetelnością. Akcja toczy się szybko, czuć wagę każdej części sekundy i ciężar każdej decyzji, a co najważniejsze, nikt nie traci czasu na tłumaczenie kompanom (czytaj: widzom), na czym polegają zadania każdego z żołnierzy. I jest to największa zaleta produkcji i zarazem największe osiągnięcie twórców. “Wilcze echa” praktycznie pozbawione są ekpozycji, i choć skomplikowane, precyzyjne zadania, które toczą się na ekranie przez większość czasu, dla nie wtajemniczonych w zagadnienia militarne widzów po seansie nadal pozostaną w sferze tajemnicy, to sama budowa napięcia i klimatu jest w stanie zaangażować w stu procentach, bez zbędnych heroizmów i przewodzących bohaterów. Dzięki temu twórcom udało się wygrać na wielu frontach: bohaterowie nie są jednoznaczni w czynach, nikomu nie można przypiąć łatki, zadane zostaje pytanie dotyczące słuszności sztywnych procedur działań kryzysowych, itp.

Wyraźnie widać wysiłek włożony w budowę merytorycznej strony i ułożenie fabuły w solidną konstrukcję. Lanzac moze być dumny ze swojego dzieła, jednak muszę niestety wytknąć parę szczegółów. Nie można nie odnieść wrażenia, że “Wilcze echa” są tak naprawdę dwoma filmami połączonymi w jedną całość. Nie wdając się w spoilery chodzi o to, że w pierwszej połowie filmu toczy się gra o zupełnie co innego, niż w drugiej połowie, a brak “ludzkiego” bohatera tylko potęguje to odczucie. Ponadto w paru momentach scenariusz jest niestety nieco przedramatyzowany. Na szczęście stosunek długości tych scen do reszty filmu sprawia, że nie zaprzepaszczają budowanego klimatu.
“Wilcze echa” to solidne kino wojenne, w którym na pierwszy plan wysuwany jest sam klimat i otoczka burzy mózgów w klaustrfobicznych głębinowych warunkach. Może i jest parę szczegółów, które należałoby poprawić, ale mimo to twórcom udało się stworzyć obraz godny uznania, a Lanzacowi zdobyć olbrzymi kredyt zaufania.
7/10
Tytuł Oryginalny: Le chant du loup
Reżyseria: Abel Lanzac
Rok Produkcji: 2019