Po dobrze przyjętym „Rogue One” nadszedł czas na kolejny spin-off ze świata Gwiezdnych Wojen. Tym razem poznajemy fragment historii młodego Hana Solo. Pomimo wielu efektownych scen i szybkiego tempa akcji nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że w tym chaosie zapomniano o stworzeniu dobrej opowieści.

„Solo” w stylistyce chętnie nawiązuje do kina nowej przygody. Nie brakuje tu scen żywcem wyjętych z filmów o Indianie Jonesie, a czasami nawet o Jamesie Bondzie. Początek zapowiada prostą, ale efektowną historię o napadzie. Młody Han (Alden Ehrenreich) wraz z ukochaną Qi’rą (Emilia Clarke) dokonuje próby ucieczki z Corellii, na której nie czeka na nich nic poza śmiertelnym niebezpieczeństwem. W wyniku niefortunnych zdarzeń tylko Hanowi udaje się wydostać z tej planety, jednakże składa przysięgę Qi’rze, że po nią wróci. Kiedy po kilku latach nadarza się mu okazja dokonania napadu, dzięki któremu będzie w stanie spełnić swoją obietnicę, bez wahania podejmuje decyzję, będącą początkiem jego przemytniczej kariery.

Efektowny początek oraz następująca niedługo później scena napadu trzymają w napięciu. Wprowadzeni zoastają także nowi bohaterowie, jak choćby grany przez świetnego Woody’ego Harrelsona Tobias, który mocno wpłynie na osobowość młodego zawadiaki. Fabuła jednak postanawia zamiast prostego Heist film (w skrócie: film o napadzie) wprowadzić kilka dodatkowych wątków- niestety z marnym skutkiem. Po upływie około jednej trzeciej filmu w filmie przeplata się ze sobą tyle różnych interesów, że przygotowany wcześniej na inny typ rozrywki widz może zacząć się nie tyle gubić, co tracić zainteresowanie, zwłaszcza że wiele pojawiających się postaci wita na ekranie tylko chwilę. Jedną z nich jest droid L3, którego występ plasuje się na skali niebezpiecznie blisko Jar Jara.

© Lucasfilm

Czarę goryczy przelewa również romans między Hanem a Qi’rą. Wypada co najmniej blado, przede wszystkim z braku w ich relacji jakiejkolwiek chemii. Ponadto pewna decyzja fabularna sprawia, że zbudowana wcześniej motywacja traci całkowicie sens, a postać Qi’ry tylko przeszkadza opowieści. Mimo wszystko należy pochwalić Ehrenreicha za tytułową rolę. Aktor słusznie nie próbuje naśladować w stu procentach gry Harrisona Forda, dokłada do swojej postaci porcję świeżej energii. Gdyby miał w przyszłości powstać jeszcze jeden film związany z tą postacią, to ze spokojem widziałbym tego aktora ponownie w tej roli. Również Donald Glover jako Lando jest fenomenalny. Duet Solo-Lando jest najjaśniejszym punktem tego filmu i choćby dla tych bohaterów warto wybrać się na seans.

„Solo…” w skrócie jest filmem z jednej strony przeładowanym licznymi drobnymi wątkami, które przeszkadzają w rozrywce, z drugiej zaś interakcje między Hanem a Calrissianem wynagradzają brak zainteresowania całą resztą. Szkoda tylko, że podczas seansu widać jedynie potencjał na o wiele lepszą historię, niż tę zaoferowaną przez twórców.

6/10