Najnowszy film Pawła Pawlikowskiego, nagrodzonego wcześniej Oscarem za „Idę”, opowiada historię trudnej miłości między Wiktorem (Tomasz Kot), a Zulą (Joanna Kulig). Osadzona zarówno w realiach powojennej Polski, jak i paryskich uliczek historia pomimo swojej prostoty jest wyjątkową, oryginalną pozycją, łączącą elementy różnych klasycznych filmowych gatunków.

Fabuła filmu może wydawać się jedynie pretekstem do pokazania światu umiejętności realizatorskich, to w obronie należy przyznać Pawlikowskiemu, że jak mało który twórca potrafi zachować odpowiedni balans. Prosta w swojej konstrukcji historia nie jest w żadnym momencie infantylna oraz jest w stanie zaangażować, a nawet wzruszyć widza. Z drugiej strony otoczka operatorsko-muzyczna, dopieszczona w najmniejszym szczególe- ani na moment nie wychodzi na pierwszy plan przed fabułę, stanowiąc integralną część całości. Być może to jest zarówno największa zaleta, jak i talent reżysera, który realizując swoje założenia uniknął efektu widocznego w dobrej, aczkolwiek wyraźnie efekciarskiej „Zjawie”. Dzięki temu otrzymaliśmy wspaniale przedstawioną, pełnoprawną opowieść, która bez kompleksów może stanowić wizytówkę nie tylko nowej, polskiej kinematografii, ale również kultury. Polski folklor na dużym ekranie prawdopodobnie nigdy wcześniej nie prezentował się tak żywo i okazale. Pozbawiony charakterystycznego dla „lekturowego kina” wybielania, pośród błota i uciemiężenia czasów wczesnego PRL-u, wreszcie miał możliwość wybrzmieć ze swoją mocą.

Ta sztuka niemożliwa byłaby bez wspaniałych zdjęć autorstwa Łukasza Żala. Operator, który za zdjęcia w „Idzie” otrzymał nominację do Oscara, po raz kolejny tworzy wyjątkowe ujęcia. Żal do perfekcji opanował sztukę tworzenia głębi obrazu, obejmującego daleki ale wciąż żywy plan. Ciekawe są również wykorzystywane zabiegi, zwłaszcza w scenie z lustrem na bankiecie, gdzie poza pierwszym planem cała reszta stanowi jedynie odbicie. Twórcom filmu udało się w zadziwiający sposób połączyć w jednym obrazie zarówno wiejski folklor i jazz lat 50tych, tworząc niecodzienny amalgamat nowej fali i polskiego kina obyczajowego. Warta uwagi jest również gra aktorska. Joanna Kulig poradziła sobie ze swoją bohaterką, która jednocześnie działa nieszablonowo, widząc w tym jedyną szansę na zmianę swojego życia, ale jest też skryta i nieufna, niechętnie podchodząc do odważnych zmian. Tomasz Kot z kolei jest aktorem, który rzadko ma okazję do pokazania swoich umiejętności. Kiedy jednak trafia na wymagający plan, pokazuje pełnię swojego warsztatu.

© Łukasz Bąk

Teoretycznie można by zarzucić, że historia przedstawiona w filmie nie zasługuje na formę, jaką otrzymała. Na pierwszy rzut oka trudno zauważyć czynnik, który spaja głównych bohaterów i dzieli jednocześnie, przez co z pozoru konflikt miłosny może wydawać się sztuczny. Jednakże nie można pominąć faktu, jak ważną rolę w tym filmie odgrywa muzyka. Polarny charakter zestawienia ludowych pieśni z gęstym od papierosowego dymu klubowym jazzem stanowi nie tylko dekorację, ale też odzwierciedlenie charakterów głównych postaci. Wiktor łatwo adaptuje się do nowych warunków, chętnie wkracza w świat francuskiej sceny. Zula natomiast pomimo swej żywiołowości nie potrafi dopuścić do siebie idei muzycznej interpretacji, która stała się jednym z ważniejszych elementów starć między nimi. Mimo wszystko charakteryzująca ich nieumiejętność wpisania się do społecznych schematów sprawia, że byli w stanie nawiązywać ze sobą czasowe kontakty.

„Zimna Wojna” jest filmem, który już na samym początku zyskał rozgłos oraz pierwsze nagrody. Paweł Pawlikowski po raz kolejny udowadnia swój kunszt oraz umiejętność opowiadania historii. Jego film idealnie wpasowuje się w obecne wyzwolenie polskiego kina z panującej do niedawna skostniałości, stanowiąc najważniejszą i najbardziej widoczną manifestację tego procesu. Koniecznie warto się zapoznać, ponieważ ten film ma szansę stać się nie tylko krajową wizytówką, ale też kamieniem milowym naszej kinematografii.

9/10 oraz Jeansowa Kurtka Uznania