Jackowi Borcuchowi udało się wykreować obraz idealnie wpasowujący się w ramy kina europejskiego lat sześcdziesiątych. Choć akcja toczy się w Toskanii, to równie dobrze mogła by mieć miejsce gdzieś na francuskiej riwierze. Napisana we współpracy ze Szczepanem Twardochem historia w tej słonecznej otoczce miała ambicje, by odważnie poruszyć kwestie dotyczące nie tylko kondycji Europy, ale też problemu z imigracją. I o ile do pewnego momentu nawet udaje się ją nawet zrealizować, tak po nim coś niestety zaczyna się rozjeżdżać. Ale po kolei.
Maria Linde jest uznaną polską poetką oraz nobilistką, żyjącą na stałe wraz z mężem Włochem w okolicach Volterry. Życie powoli jej uływa w ciepłym słońcu Toskanii, wolnym tempie wiejskiego życia oraz wśród rodziny i dobrych znajomych. Tuż przed odebraniem nagrody od burmistrza Volterry w jej spokojnym życiu mają miejsca dwa wstrząsające wydarzenia. Pierwszym jest zaginięcie na kilka godzin wnuka, którego udaje sie odnaleźć zdrowego, drugim- mającym miejsce w Rzymie- jest zamach terrorystyczny, który silnie wpłynie na zachowanie Marii.

Jak wspomniałem, do momentu zamachu fabuła rozwija się w obiecującym kierunku. Jest tu fragment spokojnego życia żywcem wyjętego z “Tamte Dni, Tamte Noce”, kwitnący na boku romans między Marią a pewnym Koptem prowadzącym osterię tuż nad morzem oraz zmieniające podejście do poczucia bezpieczeństwa zaginięcie wnuka. Po zamachu natomiast główny temat rozjeżdża się w dosyć niejasnym kierunku. Ważnym powodem tego może być zmiana zachowania Marii, która nagle stała się nie tyle oschła, co wyalienowana. Odcina się ona bowiem od otaczającego ją jako autorki społeczeństwa, a wręcz z pogardą zaczyna odnosić się do kwestii jego samodzielnego myślenia. Z drugiej strony problemem tej historii może być sposób, w jaki twórcy chcieli ukazać problem imigrantów.
Mówiąc wprost, jest on tu ukazany pobieżnie, choć jest to jeden z głównych tematów. Nie trudno jest odnieść wrażenie, że całe przygotowanie w trakcie pisania scenariusza opierało się o wiadomości, które można ułyszeć w Polsce. Zabrakło tu punktu widzenia kraju faktycznie dotkniętego kryzysem, tamtejszego spojrzenia na te kwestie. Temat ten powinien mieć głębsze spojrzenie zwłaszcza ze względu na to, że akcja toczy się we Włoszech. Przez to powstał film, który nie porusza istotnych kwestii, tylko wyobraża sobie, jak one mogą wyglądać.

“Słodki koniec dnia” jest filmem kontrowersyjnym w bezpieczny sposób. Chce wnieść ważny głos, ale brakuje mu odpowiedniego przygotowania, zastępując film o Europie filmem o podstarzałej poetce, która sama nie potrafi określić, co jest dla niej najważniejsze. I tylko Krystyny Jandy szkoda, ponieważ zagrała swoją rolę naprawde dobrze i zarówno dla niej, jak i dla zdjęć warto wybrać się na seans. Szkoda tylko, że na nic więcej.
6/10
Tytuł Oryginalny: Słodki koniec dnia
Reżyseria: Jacek Borcuch
Rok Produkcji: 2019