Od ostatniego odcinka finałowego sezonu gry o tron minęło już nieco czasu. Kurz opadł, rozwścieczeni fani dali się ułagodzić świetnym “Czarnobylem”, i w sumie mało się już mówi o serialu, który był jeszcze do niedawna największym telewizyjnym fenomenem w historii. Nie będę ukrywał, że również zawiodłem się zakończeniem, i również zostałm kupiony przez “Czarnobyl”, jednak mam pewne wnioski odnośnie tego, dlaczego ten ósmy sezon nie spełnił oczekiwań, choć miał zmieść widzów swoim rozmachem.
W celu przypomnienia, twórcy serialu- D.B. Weiss i David Benioff (Dedeki) ogłosili, że między siódmym, a ósmym sezonem będzie dwuletnia przerwa, by móc dopiąć wszelkie produkcyjne detale na ostatni guzik. Ostatnie sześć odcinków miały godnie zamknąć cykl, a budowana wokół nich otoczka dawała nadzieję, choć nie brakowało solidnych, chłodnych argumentów. Przede wszystkim po czwartym sezonie wyraźnie coś się zmieniło. Głównym powodem było wyczerpanie materiału źródłowego, czyli książek Martina, w związku z czym trzeba należało kreatywnie wypełniać luki. I choć sezony piąty i szósty nie były złe, to właśnie w tym czasie zaczęły pojawiać się nieścisłości i nielogiczności, o których fani stopniowo coraz częsciej dyskutowali. W okolicach końca szóstego sezonu showrunnerzy ogłosili, że serial zakończy się na ośmiu sezonach, a siódmy i ósmy będą miały mniejszą liczbę odcinków.
Sezon siódmy miał ich siedem i był to sezon przełomowy z jednego kluczowego powodu. To właśnie tu pojawily się ogromne cięcia pomiędzy czasami akcji, w wyniku czego w obrębie jednego odcinka upływały czasami tygodnie, podczas gdy we wcześniejszych sezonach na rozwinięcie tematu potrzeba było nierzadko kilku odcinków. W tym czasie przeskoki te były jedynie powodem do żartów o teleportacjach postaci itp., ale to przeskoki właśnie moim zdaniem w największej mierze przyczyniły się do katastrofy, którą okazał się finał. Aby to jednak wyjaśnić, muszę przez chwilę zabawić się w adwokata diabła i obronić trochę decyzje dedeków.
Wbrew pozorom nagła przemiana Daenerys ze “zbawicielki” w szaloną królową palącą ot tak milion mieszkańców Królewskiej Przystani czy przekreślenie przemiany Jaimego wcale nie były takimi złymi pomysłami. Istnieje alternatywny wszechświat, gdzie wątki te poprowadzono we właściwy sposób i zachwyciły fanów. Problemem tylko były właśnie przeskoki w fabule, przez które widz nie był w stanie zaakcpetować zakończenia. Twórcy dali tak naprawdę tylko trzy, w porywach cztery motywy, które wpłynęły na zmianę osobowości. Motywy, które również pojawiły się ot tak i które w wydźwięku odebrane zostały jako zakończenie na “odwal się”. Jest to w sumie ironiczne, ponieważ teoretycznie po to twórcy dali sobie dwa lata na wyprodukowanie finału, by wszystko było zapięte na ostatni guzik. Szkoda tylko, że ten guzik dość szybko odpadł.
Pomijając skróty są tu też wątki, których nie da się usprawiedliwić, tak bardzo są nielogiczne. Pominę już ślepą Daenerys, która nie zauważyła floty Eurona bez trudu zabijającej znienacka jej drugiego smoka. Chodzi mi głównie o wybór Brana na króla Westeros. Nie jest tajemnicą, że Bran jako Trójoka Wrona był mistrzem w kwestii budzenia niepokoju. Jednak mało kto się spodziewał, że okaże się on najpodlejszą osobą w tym świecie. Jako osoba potrafiąca wejrzeć w przeszłość i przyszłość, a nawet potrafiąca ingerować w zdarzenia, mógł wiele razy zmienić bieg historii, ale tego nie robił. I do ostatniego odcinka nawet miało to jakiś sens. Jednak jego odzwyka po (aklamacji) na króla w stylu “jak myślisz, czemu tu przybyłem” całkowicie zmienia odbiór postaci. Bran, który ciągle zaprzeczał, że nie jest lordem Winterfell, tak naprawdę nie chciał nim być, bo przewidział, że czeka go o wiele większa nobilitacja. A jeśli włączyć do tego jego wypowiedzi, zwłaszcza ten o “pięknym wyglądzie Sansy”, okaże się, że prawdopodobnie wybrano na króla nie mędrca, a nieujawnionego jeszcze zwyrodnialca. W sumie jego dalsze losy mają potencjał jako spinn-off.
Można byłoby jeszcze wspomnieć o bezsensownej śmierci Theona, głupcie Tyriona, itd., ale w konsekwencji wyszedłby zbyt długi tekst, a chcę wspomnieć o jeszcze jednym ważnym aspekcie. Mianowicie o porzuceniu licznych wątków, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, lub ich nagłym zakończeniu. Najlepszym tego przykładem jest wątek Nocnego Króla i jego hordy. Przez wszytkie sezony budowano owe zagrożenie jako najgorsze z możliwych, że nie da się ich pokonać, itp. Ostatecznie wystarczyła bitwa w półtoragodzinnym odcinku. Należy oddać sprawiedliwość, że bitwa zrobiona została z rozmachem, była efektowna, choć nieco za ciemna, ale pomogło to w tworzeniu klimatu beznadziejnej sytuacji, w której wszysto zdaje się być stracone. Niestety jednak zakończenie tej historii w jednej bitwie pozostawiło niesmak, tak jak zupełne porzucenie wątku Azor Ahai.
Długo możnaby wymieniać wady, ale powyższe sprawy najbardziej rzuciły mi się w oczy. Ciężko jest określić, czym właściwie był ten sezon, ponieważ ostatecznie wyglądał on jak wprawka przed czymś właściwym, nie jako pełnoprawny produkt serialu, na który czekali fani. Po tylu latach intryg, nieoczekiwanych zwrotów akcji i śmierci sezon ten jest bardzo kiepskim żartem, który pogrzebał wszystko to, dzięki czemu “Gra o Tron” tak bardzo wyróżniała się na tle innych seriali.