Już niewiele czsu pozostało do premiery czwartej części „Avengers”, stanowiącej bezpośrednią kontynuację z zeszłorocznego „Infinity War”. Zanim jednak dane nam będzie poznać ostateczne rozwiązanie kwestii Thanosa, twórcy postanowili zaserwować nam powrót do lat 90tych, kiedy o Avengers nie słyszał nikt (oczywiście w filmowej rzeczywistości), Nick Fury (Samuel L. Jackson) nie wierzył w kosmitów, a Vers (Brie Larson) nie znała swojej przeszłości. Innymi słowy pora na wprowadzenie nowej postaci do szerokiego grona MCU- Kapitan Marvel.

Z filmami MCU ostatnio jest jeden podstawowy problem, stojący na przeszkodzie ocenie danego obrazu. O ile w pierwszej i drugiej fazie rozwoju tego projektu poszczególne filmy zachowywały mimo wszystko jakąś odrębność, tak w kończącej się właśnie trzeciej fazie można zauważyć niknącą indywidualność konkretnego obrazu. W związku z tym coraz trudniej jest poddać ocenie konkretnie dany film, nie biorąc pod uwagę całej serii. Jest to co prawda naturalna ewolucja kina rozrywkowego i nie ma w tym nic złego, jednak powoli trzeba się przyzwyczaić, że w przypadku tego lub innych potencjalnych uniwersów kinowych omawianym podmiotem będzie nie tyle sam film, co główny bohater, jego historia i jej spójność z uniwersum. W związku z tym miło ze strony twórców, że w przededniu „Endgame” postanowili przenieść nas do lat 90tych i dać nam nieco wytchnienia. 

© Marvel Studios

„Kapitan Marvel” nie jest pod żadnym względem przełomowy. Fabuła jest typowa jak na standardy MCU, a dwa lata temu premierę miał „Wonder Woman” z superbohaterką na pierwszym planie. Mimo to osadzona w czasach Nirvany i „Prawdziwych Kłamstw” akcja spisuje się całkiem nieźle dzięki dwóm czynnikom. Po pierwsze, twórcy nie szastają nachalnie latami 90tymi, a raczej ograniczają się do kilku wyraźniejszych żartów oraz wielu umieszczonych gdzieś w tle odniesień. Dzięki temu humor w przeważającej części działa doskonale, nawet jeśli trąci nieco sztucznością. Jednak to na głównej postaci spoczywa największa odpowiedzialność za ostateczny odbiór filmu i tu należy wspomnieć, że historia pierwszej- pierwszoplanowej superbohaterki w MCU działa całkiem dobrze.

© Marvel Studios

Pomimo prostych twistów i przewidywalnej ścieżki sama przemiana Vers oraz droga, którą musi pokonać angażuje oraz pozwala na utożsamienie się z postacią. Brie Larson nadała Vers charakteru oraz naturalności, tworząc kolejną solidną figurę, która zasługiwała na lepsze otwarcie. Niestety nie da się ukryć, że twórcy postanowili pójść na łatwiznę, przez co opowiadana historia jest przewidywalna i ograna. Nadszedł moment, w którym to uniwersum musi zboczyć z utartych ścieżek, jeśli chce się utrzymać na górze, zwłaszcza że konkurencja zaczęła w końcu rozumieć potencjał komiksowych adaptacji oraz zaczęła się uczyć go wykorzystywać. Ponadto wyraźnie widać, że główni twórcy musieli mieć problem z zespoleniem swoich wizji, ponieważ w trakcie seansu klimat poszczególnych scen czy ich wydźwięk znacząco się różni.

Kapitan Marvel nieco zawodzi, mimo wszystko nadal jest to dobre kino dostarczające odpowiedniej ilości akcji i humoru. Mimo wszystko szkoda, że twórcy pozostali przy swoich schematach, zwłaszcza że mają możliwość eksperymentowania, co pokazały niektóre wcześniejsze filmy z serii. Warto, jednak jest to jedno z ostatnich ostrzeżeń dla twórców ze stajni Marvela, jeśli nadal chcą panować w tym obszarze rozrywki.

7/10

Tytuł Oryginalny: Captain Marvel

Reżyseria: Anna Boden, Ryan Fleck

Rok Produkcji: 2019