Wiele nieprzemyślanych decyzji sprawiło, że projekt kinowego uniwersum z postaciami z komiksów DC (określany mianem DCU) nie miał ani dobrego startu, ani dobrych rokowań. Pospiesznie budowane relacje, nadmierne epatowanie patosem czy usilne poszarzanie świata sprawiło, że zamknięcie tego rozdziału w historii kina zdawało się niemal pewne. I chociaż zeszłoroczny sukces kasowy dość dobrze przyjętego przez krytyków “Wonder Woman” nieco poprawił sytuację, to zdaniem wielu to właśnie od “Aquamana” zależało to, czy DCU ma jeszcze jakąś przyszłość, czy konieczne będzie rebootowanie serii. Może “Aquaman” nie stroni od błędów, ale trzeba mu jedno przyznać- skutecznie odcina się od wcześniejszej stylistyki i jest całkiem dobrym i kompetentnym kinem rozrywkowym.
Twórcy zdając sobie sprawę z położenia DCU postanowili postawić wszystko na jedną kartę, decydując sie na stylistyczne szaleństwo. I może nie dorównuje ono poziomowi “Strażników Galaktyki” z konkurencyjnego uniwersum, to i tak nie można im zarzucić trzymania wybraźni na wodzy. Łatwo bowiem byłoby stworzyć kolejny generyczny, utrzymany w zgniłozielonej kolorystyce podwodny świat, oparty o wyświechtane powody konflikt między głównym bohaterem a złym z ideami bez pokrycia czy usilną powagę rodem z filmów Zacka Snydera. Tymczasem widzom zaserwowano walki z podwodnymi wojami w zbrojach rodem z kina Sci-Fi lat 50tych, którzy ujeżdżają rekiny i… konie morskie czy świetną scenografię, w której wyróżniają się m.in. przypominające szkielety wielkich morskich stworzeń wnętrza. Tak, jest to dosyć kiczowate, ale w ten dobry sposób, toteż nie można odmówić racji tym, którzy okreslają tę pozycję mianem kampowej perełki roku.

Sama fabuła, choć momentami skacze z miejsca na miejsce to mimo wszystko nie rozjeżdża się, pozostając czytelną do końca. W filmie toczą się zasadniczo dwa główne wątki: pierwszy skupia się na tytułowym bohaterze, który wbrew swoim chęciom zmuszony zostaje do starania się o tron Atlantydy, drugi natomiast dotyczy zbliżającego się konfliktu między morzem a lądem. O ile próby zdobycia tronu toczą się zgodnie z klasycznym schematem, tak sam konflikt oparty został o zrozumiałe pobudki, które nie ograniczają się tylko do chęci zawładnięcia świata przez antagonistę. Twórcy serwują proste, ale nienachalne przesłanie ekologiczne, uszyte w sam raz na potrzeby kina rzorywkowego, które zarazem nie stanowi trzonu fabuły oraz może skłonić do myślenia.

Warto zaznaczyć, że twórcy ograniczyli ekspozycje do niezbędnego minimum, pozostawiając widzowi pole do samodzielnego wczucia się w produkcję. Ponadto film nie stanowi klasycznego origin story, jakich było w przeciągu ostanich dwóch dekad wiele. Samo pochodzenie głównego bohatera oraz jego pierwsze kroki zaprezentowano jedynie w kilku scenach wplecionych w fabułę, dzięki czemu oszczędzono widzom powtórki z rozrywki. Czy film ma zatem jakieś złe strony? Owszem, i to nie mało. Można odnieść wrażenie, że momentami nieco przeszarżowano w próbach odcięcia się od ponurej przeszłości DCU, co widać choćby w słynnej już scenie z lotem nad pustynią. Znajdzie się również kilka nieco przedłuzonych momentów czy niezbyt udanego montażu, ale największym problemem jest rozwiązanie całej podwodnej wojny. Nie wchodząc w zbytnie szczegóły, po dosyć efektownie zrealizowanym starciu wszystko kończy się jakoś bez większych konsekwencji, jakby w jednym momencie wszyscy zaakceptowali rozwiązanie.
“Aquaman” pomimo swoich wad jest mimo wszystko filmem, który potrafi dostarczyć dobrej rozrywki, od początku do końca nakręcony został w oparciu o spójną wizję. Twórcy sprawnie wybrnęli z kłopotliwej sytuacji i dali podstawy pod przedłużenie kinowemu uniwersum DC życia, choć okupiono to niemal całkowitym odcięciem od poprzednich filmów. Oby tylko szala przesady nie przechyliła się w przyszłości w drugą stronę.
7/10
Tytuł Oryginalny: Aquaman
Rezyseria: James Wan
Rok Produkcji: 2018